Notes
Notes - notes.io |
Mówią, że za każdą przyjemność trzeba zapłacić. Miesiąc wolnego był bez wątpienia przyjemnością. Najdłuższy urlop w moim życiu. Wypoczywałam, rozkoszowałam się czasem z rodziną, stadem i przyjaciółmi. Teraz miałam niejasne wrażenie, że Roman właśnie zmierzał do mnie z rachunkiem.
Już po kroku, wydłużonym i przesadnie energicznym, mogłam wnioskować, że jest zły, pobudzony albo zamierza zwalić mi na głowę swoje problemy.
Majster zamilkł i zesztywniał ze strachu. Wcześniej narzekał na mnie, ale po miesiącu, podczas którego Roman doglądał budowy, to wampir prześladował go w koszmarach. Na myśl o kolejnej dyskusji na temat przekroczonych terminów i budżecie poczciwina wpadał w katatonię.
– Dora… – wyjąkał, przestępując z nogi na nogę.
– Zmykaj, biorę go na siebie – zapewniłam i wyszłam Romanowi naprzeciw.
– Namiestniczko! Czyżbyś wróciła do pracy, jak my, śmiertelni? – zapytał z przekąsem, jakbym była blogerką, która przez ostatnie trzy lata podróżowała po świecie i robiła sobie zdjęcia z alpakami, podczas gdy on tyrał w kopalni.
– Wasza Kąśliwość, też za tobą prawie tęskniłam. Czym rzucisz we mnie pierwszego dnia?
Przez chwilę mierzył mnie spojrzeniem, być może próbując ustalić, czy słyszy entuzjazm, czy kpinę. Nie ułatwiałam mu rozpoznania, zachowując kamienną twarz.
– Może nie na ulicy? Przejdźmy się do mnie na chwilę – powiedział i owinął szyję szalikiem, jakby wciąż był w stanie odczuwać zimno. Jako wampira ten problem go nie dotyczył, ale Roman dbał o szczegóły i potrafił drobnymi gestami sugerować, że wciąż jest jednym z nas, ludzi.
Ja marzłam, mimo grubej bluzy z kapturem, wojskowej kurtki, dżinsów i wełnianych skarpet wystających z glanów. Wciskałam ręce w kieszenie, bo znów zgubiłam rękawiczki. Wypatrywałam wiosny jak drugiego przyjścia. Cokolwiek Romana do mnie sprowadzało, na pewno zajmie nam to więcej niż chwilę. Ciepłe wnętrza jego pałacu wydawały się lepszą perspektywą niż zaśnieżony chodnik, więc się zgodziłam.
Roman zdawał się nieswój. Nie próbował mnie brać pod włos. Sprawa musiała być poważna, nieprzyjemna albo natury politycznej. Poszłam więc za wampirzym Księciem jak Alicja za białym królikiem. Przy odrobinie szczęścia na końcu tej ścieżki nie zostanę niczym odurzona i nie zagram w krokieta flamingami. Na imprezę ze Starszyzną nie czułam się jeszcze gotowa – zbyt rozluźniona po świętach i po urlopie mogłabym nie przeżyć kontaktu z jej członkami w dawce uderzeniowej.
*
Im dłużej zwlekał, tym bardziej czułam się zaniepokojona. Gdy zaoferował, że zrobi mi herbatę, uniosły mi się włoski na karku.
– Roman, za chwilę dostanę zawału. Przejdź do rzeczy!
Westchnął.
– Co wiesz o Wernigrode i okolicach? – zapytał.
– Osada na południe od Thornu. Do niedawna samodzielna, od blisko roku w obrębie administracyjnych granic miasta jako dzielnica. Największe w regionie skupisko magicznych pochodzenia i tradycji niemieckiej. Przypominają mi trochę wspólnoty religijne z czasów kolonizacji Ameryki Północnej. Nie są amiszami, ale raczej trzymają się osobno. Do tej pory nie sprawiali problemów.
Skinął głową, jakbym zdała jakiś test.
– O zmianę statusu z osady na podmiejską dzielnicę Starszyzna zabiegała od dobrych dwudziestu lat – przyznał.
Średnio się orientowałam w zakulisowej polityce administracyjnej Thornu.
– Chodziło o coś więcej niż zwiększony napływ podatków do kasy miejskiej? – zapytałam.
Roman skrzywił się, jakby zabolał go ząb.
– To skomplikowane. Owszem, to faktycznie bogata osada, więc podatki mają znaczenie. Ale chodzi też o Hexenwald i zasoby. Mają znakomitych zielarzy, zielone kciuki od kilku pokoleń. Hodują rośliny, które musimy sprowadzać z daleka, bo woleli prowadzić wymianę handlową z Niemcami, niż sprzedawać je nam.
– A po przyłączeniu się to zmieniło? – zapytałam.
Skinął głową.
– I są tam jeszcze stroiciele kryształów z Hexenwaldu… Sama wiesz, jak są poszukiwani.
– Czyli jeden zero dla nas – zauważyłam.
– Tylko jeśli uda się zatrzymać Wernigrode w granicach miasta.
– A czemu mielibyśmy mieć z tym problem?
Znów się skrzywił, pokręcił głową. A potem zaczął wprowadzać mnie w meandry tej dziwnej sprawy.
– Cztery dni temu przyszła do mnie kobieta. Marina Hexler-Metzler. Wiesz, kim jest?
Nazwisko nic mi nie mówiło, więc pytająco uniosłam brew.
– To żona Tomasza Metzlera. Tego od imperium Metzlera. Radnego Wernigrode. Jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w miasteczku.
Wciąż nic mi nie dzwoniło. Cóż, musieliśmy bywać na różnych imprezach.
– Na czym się dorobili? – zapytałam.
Spodziewałam się, że noszą jakąś rzadką i cenioną formę magii, która pomogła im zbić majątek, zamiast tego usłyszałam:
– Sprzęt AGD, luksusowe wyposażenie kuchni domowych, piekarni, restauracji i tak dalej. To nie ma w tym momencie znaczenia. Ale to, że dzięki temu mają forsę i wpływy polityczne, już tak.
– No dobra, już wiem. Ta cała Marina czegoś od ciebie chce, a ty się boisz, że gdy jej odmówisz, odbije się to na relacjach Thornu z Wernigrode. Chyba nie chce, byś ją przemienił albo wziął do łóżka?
Zaśmiał się gorzko.
– To byłoby prostsze. Zamiast tego zaserwowała mi coś z twojego podwórka – przyznał niechętnie.
Przez chwilę zastanawiałam się, co uznał za moje podwórko. Mogło to być wszystko, od trupów, przez wilki i anielsko-piekielne zawirowania, po zbliżającą się apokalipsę. Powinnam to sobie wrzucić na wizytówkę.
– Między świętami a sylwestrem zaginęły jej dzieci – powiedział.
Szybko policzyłam dni. Zerwałam się z kanapy.
– Roman! Przy zaginięciu dzieci prawie tydzień to cholernie dużo czasu, trzeba mnie było wezwać od razu.
Roman usadził mnie z powrotem, pociągając za tył bluzy.
– Poczekaj. To skomplikowane. Uparcie nazywa je dziećmi, jakby chodziło o przedszkolaki, ale tak naprawdę jej córka ma szesnaście lat, a pasierb dziewiętnaście. Hexlerowa i Metzler pobrali się kilka lat temu, oboje mieli dzieci z poprzednich związków.
– Porwanie dla okupu? – spytałam już spokojniej. Odetchnęłam w duchu, że nie chodziło o maluchy w łapach pedofilów czy błąkające się w dziczy Hexenwaldu.
Roman opadł na oparcie kanapy, jakby uszło z niego powietrze.
– Żadnych roszczeń. Zero kontaktu. Nie sądzę, by to było porwanie. Nic na to nie wskazuje, a przyglądałem się temu, pytałem ludzi. Mam nieznośne wrażenie, że dzieciaki uciekły. Jestem też przekonany, że to jest jakaś pułapka. Na mnie, na ciebie? Nie wiem. Ale nie była ze mną szczera. Coś w tej sprawie cuchnie na kilometr, a ja nie mogę baby spławić bez reperkusji politycznych.
– Właściwie czemu przyszła z tym do nas? Wernigrode, jeśli dobrze pamiętam, ma urzędującego szeryfa.
Roman przytaknął.
– Zajmował się sprawą od początku. Po dwudniowym rozpoznaniu zamknął ją. Powiedział Hexlerowej dosadnie, że dwoje pełnoletnich ludzi, a w ich kulturze dziewczyna jest już pełnoletnia, może o sobie decydować, ma prawo opuścić rodzinny dom i nie musi podawać rodzicom nowego adresu. I że na dalsze poszukiwania on nie ma ludzi ani środków, za co może podziękować mężowi, który okroił im budżet o czterdzieści procent. Nie spodobało jej się to i wtedy przyszła do nas. Nagle sobie przypomniała, że po administracyjnym włączeniu osady do Thornu podpadają pod opiekę Starszyzny, a co za tym idzie, Namiestniczki.
Okej. Rozumiałam już, czemu Roman wygląda tak, jakby od rana doskwierały mu wrzody i zgaga. To była matrioszka. Pułapka w pułapce. Cała ta historia to polityczne bagno, które mogło nas połknąć i za trzysta lat wypluć nasze zmumifikowane zwłoki.
– Oczywiście rozmawiałeś z szeryfem. – Ufałam, że Roman nie siedział na dupie przez cztery dni i zanim wróciłam, próbował rozwiązać tę sprawę samodzielnie.
– A i owszem. Szorstki facet. Szczerze nienawidzi wampirów, na okoliczność naszej rozmowy powiesił sobie na szyi wieniec z czosnku z dwudziestocentymetrowym krzyżem. Ale nie ukrywał, że nikt w osadzie nie jest zaskoczony. Dzieciaki od miesięcy mówiły każdemu, kto chciał słuchać, że gdy tylko Greta skończy szesnaście lat, pryskają z tej zapyziałej dziury. Urodziny dziewczyny były w połowie grudnia. Jego zdaniem po prostu zrealizowali plan, spakowali się i dali nogę. A matka nie może się z tym pogodzić i wciągała go w próbę kontrolowania córki, tak jak teraz usiłuje wciągnąć nas.
Skrzywiłam się. Dorzućcie przywileje, jakie daje forsa i polityka, a dotrze do was powaga sytuacji.
– Rozumiem, że matka nie zgadza się z jego oceną?
– Zażądała, żebyś zajęła się tą sprawą jako Namiestniczka. Próbowałem to obejść, wierz mi. Nie chciałem znów ci psuć urlopu… Gadałem z szeryfem i sąsiadami. Teoria szeryfa ma sens. Porywacze dawno już skontaktowaliby się w sprawie okupu.
– Hexler-Metzlerowa nie przyjęła twoich wniosków.
– Ma swoją teorię. – Przewrócił oczami.
– Jaka to teoria?
– Młodych pożarła wiedźma.
Potarłam skronie.
– Nie byle jaka, anonimowa wiedźma. Dostarczyła mi jej adres: to Johanna Lebkuchen, wiedźma z lasu. Hexlerowa twierdzi, że to recydywistka. Podobno stawała przed sądem za pedofilię i pożeranie dzieci, ale nie została skazana. Marina oczekuje, że tym razem nie ujdzie jej to na sucho. A my spalimy ją na stosie.
– Kurwa rosochata i wszyscy święci – jęknęłam.
– Nie ująłbym tego lepiej.
– Ona wie, że w Thornie nie palimy ludzi na stosach?
– Umknęło jej to. Bo u nich i owszem. Szeryf mi mówił, że od ostatniego stosu nie minęło nawet dwadzieścia lat.
– Nie wiem, czy wpływy z podatków, zioła i stroiciele kryształów zasypią tę przepaść kulturową.
Skrzywił się.
– Jeśli aneksja się nie powiedzie, trudno. Ale lepiej, by nie winili za to nas. Nie, kiedy przekonujemy Starszyznę i mieszkańców miasta, że potrzebujemy policji, laboratorium i współczesnego systemu ścigania przestępców, które to kwestie warto uwzględnić w budżecie.
– Polityka – warknęłam.
– Nie inaczej.
– Chcesz, żebym ich znalazła.
– Najlepiej. Ale najważniejsze to nie dać Metzlerom amunicji. Sprawdziłem kilka rzeczy: może i chcą odnaleźć potomków, ale on przez lata konsekwentnie głosował przeciwko scaleniu. Sojusznicy scalenia używali jako argumentu „za” dostępu do naszej infrastruktury, szkół, Sanktuarium czy właśnie Namiestniczki.
– I nie chcesz, by Metzler rzucił im w twarz odmową wszczęcia postępowania.
Roman skinął głową.
– Potrzebujesz ludzi, pieniędzy, badań. Masz je. Ale znajdź mi te dzieciaki i skończmy tę szopkę, bo mnie się ona czkawką odbija. Hexler-Metzlerowa dzwoni kilka razy dziennie.
Wyraz nieskończonej męki na jego twarzy powiedział mi wszystko.
– Dobra. Zajmę się tym – zapewniłam. – Sprawdziłeś tę wiedźmę, która rzekomo pożera dzieci?
Gdyby ktoś mi powiedział, że w Thornie żyje takowa, zwątpiłabym. Czarna magia nie była tu mile widziana i sabaty same zwykle rozwiązują problem niesubordynacji okolicznych wiedźm. Ale mówiliśmy o Wernigrode i Hexenwaldzie, gdzie wciąż od stosów biło ciepło.
– Wygrzebię w archiwum wszystko, co się da, na jej temat – zapewnił Roman z wyraźną ulgą.
*
Jazda samochodem do Wernigrode zajęła mi niecałe piętnaście minut. Sto lat temu odległość między miastem a osadą była widoczna, dziś rosnący systematycznie Thorn docierał swoimi dzielnicami podmiejskimi do rogatek Wernigrode. Na południe od osady rozciągał się Hexenwald – jeden z najstarszych borów w regionie, magiczny i nie zawsze bezpieczny. Nie zapuszczałam się dotąd w te rewiry. Tubylcy nie słynęli z gościnności, a obca magia pełzała mi po kręgosłupie jak stado mrówek.
Dom Metzlerów odnalazłam bez trudu. Całość z żółtej cegły, z połyskującym metalicznie dachem, miała na oko ponad pięćset metrów kwadratowych. Budynek wyposażono w wieżyczki, francuskie okna wykuszowe i dwuskrzydłowe drzwi z witrażami. Dostępu doń broniła ogromna kuta brama, za którą rozciągał się wysypany bieluchnym żwirkiem podjazd, godny własnego reality show. Mogłam się założyć, że hol jest wyłożony jasnoszarym albo kremowym marmurem, a w kuchni króluje wyspa wielkości mojego łóżka, całkowicie nieużywana, bo dla kucharki przeznaczono „roboczą” kuchnię w suterenie, by zapachy nie przechodziły do otwartego salonu i jadalni, gdzie przy stole na osiemnaście osób zwykle nie siedzi nikt. Widziałam kilka takich rezydencji po obu stronach bramy. Już niemal słyszałam ton głosu, jakim za chwilę zwróci się do mnie pani domu.
Zaparkowałam swoją starszawą ravkę przed wejściem, mając nadzieję, że nie cieknie jej olej. Za półkolistym podjazdem stał szeroki garaż. Pięciodrzwiowy. Hans pewnie miał prawo jazdy – czy Greta też? Czy mieli samochód?
– Mogę w czymś pomóc? – usłyszałam za sobą surowy głos. Pobrzmiewało w nim powątpiewanie.
Kobieta stojąca na progu dobijała pięćdziesiątki, ale wyglądała na młodszą ode mnie. Idealnie przycięty i ułożony czarny paź obramowywał jej owalną twarz z wysokimi kośćmi policzkowymi. Być może nieco podrasowanymi wypełniaczami, podobnie jak usta – górna warga była wciąż lekko opuchnięta. Prosta, czarna, dzianinowa sukienka i wyrazista biżuteria z krwistoczerwonego koralowca znakomicie podkreślały zgrabną sylwetkę i jasną karnację Metzlerowej.
Przedstawiłam się. Dodałam, że jestem Namiestniczką. Wiedziałam, że wszystko sprawdziła, zanim jeszcze zwróciła się do Romana z pretensjami, i zapewne rozpoznała moje nazwisko, ale gdyby dała to po sobie poznać, jeszcze sodówka uderzyłaby mi do głowy, prawda?
– Wszystko powiedziałam już temu wampirowi – ostatnie słowo wymówiła z niesmakiem.
– Roman nigdy nie pracował w policji. Nie mógł zadać wielu niezbędnych pytań. Nie obejrzał też pokojów dzieci. Zawsze zaczynam od początku – powiedziałam spokojnie.
Zawahała się, a potem skinęła głową i weszła do domu, zostawiwszy dla mnie uchylone drzwi.
Marmur był jasnoszary.
Kanapa w salonie beżowa. Należała do tych eleganckich mebli stworzonych na pewno nie dla wygody użytkowników. Pokój nie wyglądał jak miejsce, w którym rodzina spędzałaby wolny czas. Obrazy na ścianach, przedstawiające bezpłciowe kompozycje kwiatowe, idealnie pasowały do nijakich beżów ścian i kilometrów kremowych zasłon. Na lśniącym parkiecie widać byłoby każdy pyłek, gdyby służba dopuściła do takiego zaniedbania. Na szklanym niskim stoliku nie dostrzegłam choćby smugi czy odcisku palca.
– Proszę mi powiedzieć, co pani wie o zniknięciu nastolatków – poprosiłam zachęcająco. Wyciągnęłam notatnik, gotowa zapisywać fakty, nazwiska i daty. Celowo użyłam formy „nastolatkowie”. Skrzywiła się, na ile pozwalał jej botoks, a potem powiedziała:
– Dzieci zniknęły dwudziestego siódmego grudnia – wyraźnie podkreśliła pierwsze słowo. – Poprzedniego wieczoru jedliśmy razem kolację, rano nie było ich w pokojach. Nikt nic nie widział. Nie uruchomił się alarm. Nie szczekały psy. Dlatego jestem przekonana, że stoi za tym wiedźma!
Nie zamierzałam złapać się na ten haczyk.
– Czy znalazła pani jakąś notatkę? List pożegnalny? Czy zabrali swoje rzeczy, ubrania, bieliznę, przedmioty, z którymi nie chcieliby się rozstać? Laptopy, tablety, pamiątki?
– To nie ma nic do rzeczy! Musiała ich porwać! Omamić!
Mówiła z dziwnym napięciem, nie podniosła przesadnie głosu, a przecież słyszałam każdy z tych wykrzykników.
– Dlaczego pani tak myśli? – skapitulowałam.
– Ona… jest pedofilką. Miała proces, ale w Thornie nie wiecie najwyraźniej, jak sobie radzić z takimi przestępcami. I przyszła po moje dzieci! Pożreć je lub gorzej!
Mimo jej tonu musiałam przyznać Romanowi rację. W tym, co mówiła, wyczuwałam jakiś fałsz. Coś w mowie jej ciała i spojrzeniu świadczyło, że faktycznie jest w stresie, ale jednocześnie byłam pewna, że w jakimś stopniu mnie okłamuje. Nie miałam wątpliwości, że próbuje mną manipulować – zbyt namolnie popychała mnie w kierunku, który był dla niej wygodny.
– Pani Metzler, pani dzieci nie są w wieku, w którym interesowałyby pedofilkę. Na tym etapie śledztwa nie możemy zakładać, że znamy wszystkie odpowiedzi – odparłam ostrożnie. Zacisnęła usta. – Czy mogłabym zobaczyć pokoje Hansa i Grety?
Normalnie poprosiłabym matkę o zdjęcie zaginionych, ale z jej podejściem pewnie dostałabym fotki z przedszkola. Byłam pewna, że kultura selfików dotarła też do Wernigrode i znajdę jakieś fotki w sypialniach dzieciaków.
– Co pani spodziewa się tam znaleźć?
– Wskazówki. Jacy byli? Co ich interesowało? Z kim utrzymywali kontakty? Wiem, czego szukać. Pracuję w tym fachu piętnaście lat. Proszę mi zaufać, zrobię, co w mojej mocy, by odnaleźć Hansa i Gretę – mówiłam tym spokojnym i budzącym zaufanie głosem, który wyrabia sobie każdy policjant.
Nie wyglądała na przekonaną. I nie zamierzała mnie nigdzie prowadzić. Od tego miała ludzi.
– Jowito! – zawołała i chwilę później w progu stanęła pokojówka.
Miała nie więcej niż dwadzieścia lat. Gładko uczesana, bez śladu makijażu i w granatowym fartuszku wyglądała na uczennicę.
– Zaprowadź tę kobietę do pokoi dzieci. Nie pozwól jej nic zabrać bez pozwolenia.
Hexler-Metzlerowa wstała z kanapy. Audiencja się skończyła. Pani domu wyszła, nie zaprzątając sobie już mną głowy. Interesujące.
Jowita zaprowadziła mnie na piętro. Była spięta, ale jeśli ktoś tutaj miał mi powiedzieć prawdę, to ona.
Kiedy przeszukiwałam pokój, stała w progu, niepewna, jak się zachować. Rola strażniczki nie przychodziła jej łatwo. Gdy opadłam na kolana, aby zajrzeć pod łóżko Hansa, nie wytrzymała – podeszła i przytrzymała narzutę, bym miała lepszy widok.
– Czemu się upiera, by widzieć w nich małe dzieci? – zapytałam niezobowiązująco, przeglądając magazyny spod łóżka. Sportowe i samochodowe, żadnych świerszczyków. Dzisiejsza młodzież chyba całkiem przeniosła się z tym do internetu. Nie patrzyłam na Jowitę, żeby czuła się swobodniej.
– Oni nie zachowują się jak dzieci. Ale ona nie musi się nad tym zastanawiać, jeśli myśli o nich jak o dzieciach – powiedziała ściszonym głosem. Czekałam, aż rozwinie to, co, jak sądziłam, sugerowała. – Ja sprzątam w ich pokojach. Ich łóżka. Wiem, gdzie śpią i co robią… Nie są rodzeństwem i nie zachowują się jak rodzeństwo.
– Jak myślisz, co się z nimi stało? – zapytałam wprost.
Zerknęła ostrożnie na drzwi i powiedziała konspiracyjnym szeptem:
– Greta spakowała dwie walizki ubrań, zabrała kosmetyki, biżuterię. Hans też się spakował. Zabrał laptopa, ładowarki, lekarstwo na alergię, choć musi je brać dopiero w marcu. Spakowali po kilka par butów. Także te wiosenne i letnie.
– Mieli pieniądze? – zapytałam.
Pokręciła głową.
– Pani dawała im tylko małe kieszonkowe. Mówiła, że w domu mają wszystko, czego potrzebują.
– Samochód?
– Zniknął z garażu samochód Hansa. Mała czarna honda, taka zabawka dla dużych chłopców. Niski, głośny, z przyciemnianymi szybami. Nic pani tu nie znajdzie… Pani kazała mi wszystko wypucować po ich zniknięciu.
– Zanim pojawił się szeryf?
Przytaknęła.
– O co chodzi z tą wiedźmą? Skąd ten pomysł? – zapytałam w końcu.
Poczerwieniała.
– Ona tu kiedyś przyszła. Zła. Bo Hans się jej naprzykrzał. Kazała trzymać ich od siebie z daleka, bo… Nie mówiła, co się stanie, ale pewnie nic dobrego.
– Naprzykrzał się? Jak? Skąd się w ogóle znali?
– Pan Metzler oczekiwał od syna, że będzie pracował w firmie. Czasem Hans dowoził klientom zakupiony sprzęt… Dostarczył jej piekarnik i jakoś się tak zafiksował, że wracał tam i ją denerwował.
– Zauroczył się?
Wzruszyła ramionami.
– A bo ja wiem? Słyszałam, jak mówił Grecie o skarbie. Ale naprawdę nic więcej nie wiem.
Uwierzyłam jej. Nawet jeśli nie mówiła wszystkiego, co wie, dała mi kilka punktów zaczepienia. Wzięłam z łazienki szczoteczki do zębów obojga, przepoconą męską bluzę i koronkową koszulkę nocną. Mogą się przydać, jeśli ściągnę psy albo będę musiała zrobić badanie DNA. Wszystko wyglądało na ucieczkę nastolatków, ale wolałam dmuchać na zimne, dla dobra Romana i nowo powstającej jednostki.
– Muszę powiedzieć o tym pani Metzler – oświadczyła pokojówka, wskazując na torby dowodowe z rzeczami.
– Nie ma sprawy, sama jej powiem. Nie powinna mieć z tym problemu, przecież zależy jej na odnalezieniu dzieci.
Chciałam też pobrać odciski palców, ale wszystko w pokojach było wypucowane i lśniące.
– Nie pozwalają mi myć padów do konsoli – powiedziała domyślnie Jowita.
Trafiony zatopiony. Odciski kciuków i dwóch innych palców były wyraźne i bez trudu przeniosłam je na folię. Obfotografowałam pomieszczenia. Kilka minut zajęło mi skopiowanie zdjęć przypiętych do ładnej tablicy w pokoju dziewczyny. Tło na jednym z nich wyglądało znajomo.
Gdy opuszczałam podjazd, żegnała mnie wyprostowana, sztywna sylwetka pani domu stojącej w drzwiach. Była mną zawiedziona. Nawet nie poprosiłam o zapałki do rozpalenia tego stosu dla wiedźmy.
*
Wracałam do Thornu z przekonaniem, że wdepnęliśmy. Nie umiałabym tego wyjaśnić, ale coś w tej sprawie pachniało kłopotami. Niby banalny przypadek: nastolatkowie z twardym planem ucieczki dają nogę. Po tej stronie bramy i w ich społeczności oboje byli pełnoletni. Jednak coś stawiało mi włoski na karku. Czy niepokoiła mnie tylko polityczna presja? Czy może było coś więcej, co wyłapała moja podświadomość, tyle że jeszcze nie raczyła się ze mną podzielić informacjami?
Coś w zachowaniu matki, jakieś niecierpliwe napięcie, ale też okrągłość zdań jak z kiepskiego scenariusza czochrały mnie pod włos. Ani razu nie spojrzała mi w oczy. I nie pozwoliła zabrać koszulki ani bluzy, uzasadniając, że to drogie, markowe ubrania. Kto myśli o czymś takim, gdy szuka zaginionych dzieci? Zgodziła się tylko na szczoteczki do zębów.
Niepokoiła mnie też kwestia wiedźmy i wersja wydarzeń, którą starała się przeforsować Hexler-Metzlerowa. Obawiałam się, że wykorzystywała tę sytuację do rozegrania całkiem innej partii i zanim się obejrzę, Wernigrode będzie opiekało kiełbaski przy płonącym stosie. Pytanie, którą wiedźmę będą na nim palić: mnie czy tę z lasu? Albo nim się spostrzegę, przyklei mi łatkę Młota na Czarownice.
Potrzebowałam twardych danych, by móc się połapać, na jakie miny próbuje mnie wpakować. Po spotkaniu z Mariną przeczuwałam, że tak naprawdę nie chodzi jej o zaginionych nastolatków. Może o kontrolę nad nimi, a może o coś większego, oni zaś byli tylko pretekstem. Musiałabym znać lokalną dynamikę, żeby to rozgryźć.
Gdy oddaliłam się od Hexenwaldu wystarczająco, by wrócił mi zasięg w komórce, a radio przestało trzeszczeć, zadzwoniłam do Romana.
– Wasza Kąśliwość, masz coś dla mnie?
Westchnął, jakbym uraziła go samą sugestią, że mógłby nie mieć.
– Oczywiście, że mam. Pełną dokumentację sądową i policyjną teczkę Johanny Lebkuchen – odparł tonem lekkiej przechwałki.
– Nadal dajesz łapówki archiwiście? Nie skończyły mu się dzieci zasługujące na stypendia na studia?
Dostanie się do tych materiałów legalną drogą w Thornie mogło zająć kilka tygodni. Roman miał swoje sposoby. Karygodne, ale skuteczne.
– Dzieci kosztują, ale to wnuki są bezcenne. Ach, i wpłynęła na ciebie skarga.
– Jak miło. Kto i za co? – zapytałam nieco rozproszona, bo zbliżałam się do nieoznaczonego skrętu w słabo widoczną podporządkowaną.
– Marina Hexler-Metzlerowa zadzwoniła z pretensjami. Marnowałaś jej czas. Poza tym oskarża cię o korupcję, kumoterstwo i zepsucie.
– Cóż, nadal potrafię zrobić znakomite pierwsze wrażenie.
– Nie chwyciłaś jeszcze w zęby karku wiedźmy, którą oskarża o porwanie jej dzieci. Zapewne dlatego, że sama jesteś wiedźmą. Złoży na nas pisemną skargę do Starszyzny.
– Na nas? A ty co jej zrobiłeś?
– Najwyraźniej jestem uosobieniem zepsucia i porubstwa. I też się nie spieszę do rozpalania stosów.
– Z każdą chwilą mniej mnie dziwi ucieczka dzieciaków – mruknęłam.
*
Im dłużej czytałam dokumenty z teczki Johanny Lebkuchen, tym bardziej bolała mnie głowa.
– To są bzdury – powiedziałam w końcu.
Roman, rozwalony na kanapie, przytaknął.
– Sąd się z tobą zgodził. Uniewinnił ją, a powodowi dał zakaz zbliżania się i grzywnę.
– Czyli wszystkie zarzuty: uprawiania czarnej magii, pedofilii i pożerania niewinnych dziatek zostały uznane za fałszywe? – zapytałam, bo jeszcze nie dotarłam do uzasadnienia sądowego. Do jednoznacznych wniosków wystarczyło mi przeczytanie sterty donosów, ledwie pierwszych stron w opasłej teczce Lebkuchen.
Roman przerzucił kilka kartek w swoim stosiku dokumentów i powiedział:
– Nie całkiem. Umorzenie to nie uniewinnienie. Oskarżyciel wnosił o próbę ostrza, ale sędzia odmówił i umorzył postępowanie.
Czyli niepewność pozostawała.
– Jakie masz wrażenia ze spotkania z Hexlerową? – zapytał Roman.
– Boję się, że próbuje nami manipulować i że to prywatna wendeta. Skarga raczej potwierdza tę teorię. A zdaniem pokojówki Greta i Hans byli zbyt blisko, by uchodzić za rodzeństwo.
Po jego minie poznałam, że pomyślał to, co ja. Jeśli byli aż tak blisko, nietrudno sobie wyobrazić kilka powodów, dla których musieliby w popłochu opuścić dom rodzinny.
– Co teraz?
– Nie wiem. Spróbuję pogadać z ich znajomymi. Może wiedzą więcej niż matka i pokojówka. Zaczyna się etap frustrującego wydeptywania kilometrów, pukania do drzwi i odbywania rozmów, które zwykle prowadzą donikąd.
– Mój ulubiony – prychnął. – Gdy burmistrz Wernigrode zacznie do mnie wydzwaniać z pytaniem o wyniki, będę mógł powiedzieć, że nasz najlepszy domokrążca już nad tym pracuje – ociekał sarkazmem.
*
Nastolatką, którą chciałam wypytać o zdjęcia znalezione w pokoju Grety, była Wiktoria, córka Witkacego zwana Kurczaczkiem. Fartownie nie musiałam w tym celu jechać na drugą stronę bramy. Od kilku tygodni dziewczyna bywała w naszym mieszkaniu regularnie, a Miron uczył ją i naszą podopieczną, Salomeę, zasad magicznego BHP. Zwykle dzieci opanowują te podstawy w przedszkolu. Salomea i Kurczaczek były nastolatkami, ale pod względem tego rodzaju umiejętności magicznych raczkowały.
Wiktoria odkryła swoją magiczną stronę całkiem niedawno. A ponieważ była nieznośnie ambitna, stało się oczywiste, że świat będzie bezpieczniejszym miejscem, jeśli młoda szybko nauczy się, jak unikać apokalipsy. Byłam w takiej samej sytuacji wiele lat temu, więc rozumiałam jej zapał i wiedziałam, jakie wiążą się z nim zagrożenia.
Salcia spędziła dzieciństwo w niewoli u człowieka, który ją wykorzystywał jako żywą pochodnię. BHP to ostatnie, o czym myślał. Musiała się nauczyć panowania nad ogniem, zanim będzie mogła zacząć naukę w szkole dla magicznie uzdolnionych dzieci.
Hormony i nastoletnie emocje żadnej nie ułatwiały nauki, Miron podjął się więc niewdzięcznej funkcji nauczyciela BHP dla młodocianych. Ja i Joshua też pomagaliśmy, ale gdy w grę wchodził ogień, diabeł zwyczajnie sprawdzał się lepiej. Zaskoczył mnie trochę, ale ewidentnie sprawiało mu to frajdę. Niewykluczone, że odwlekał dzięki temu wypełnienie zobowiązań, którymi powinien się zająć na prośbę Luca.
Wdrapałam się po schodach do mieszkania. Miron, Salomea i Wiktoria siedzieli wokół kuchennego stołu. Diagramy rozłożone na stole wskazywały, że dziś zajmowali się manipulowaniem energią w sytuacjach ekstremalnych. W skrócie: jak poznać, że przesadziłaś i za chwilę umrzesz, oraz jak temu zapobiec. Podstawy.
Pokazałam Wiktorii zdjęcie, na którym rozpoznałam udekorowaną halloweenowo bramę do szkoły Nisima. Miałam nadzieję, że znajomi Grety czy Hansa z fotki byli jej uczniami, a jeśli tak, Wiktoria mogła ich znać.
Obejrzała uważnie zdjęcie, powiększając fragmenty, i powiedziała:
– Sandrę znam z widzenia, z Morwą mam zajęcia z ziół i magii roślinnej. Są starsze, ale muszą powtarzać lekcje przed egzaminami końcowymi.
– Co to za dzieciaki?
Westchnęła.
– Elita i śmietanka. Raczej nie obracamy się w tych samych kręgach. Wiesz, z matką pielęgniarką i ojcem policjantem na emeryturze nie stać mnie na przesiadywanie codziennie w kawiarni, gdzie kawa kosztuje dwie dychy. Ale wiem, gdzie ich możesz znaleźć. I mogę ci pomóc do nich dotrzeć.
– Powiedz mi, gdzie ich szukać, a sama się nimi zajmę.
Przewróciła oczami.
– Dora, nie obraź się. Na tle rówieśników mojego ojca może i jesteś całkiem spoko, ale dla nastolatków wszyscy jednakowo trącicie naftaliną. Podejdziesz i zapytasz, co wiedzą o zaginięciu Grety i Hansa. A oni powiedzą, że nie gadają z glinami. I tyle. Nie zmusisz ich do mówienia, bo zadzwonią po swoich dzianych rodziców i ich dobrze opłacanych prawników. Poza tym mieszkają po drugiej stronie bramy, a to nie całkiem twoja jurysdykcja, nie?
Naftalina trochę mnie zabolała. W życiu nie kupiłam jednej kulki naftalinowej. Czy ją się nadal sprzedaje w kulkach?
*
Siedzieliśmy z Romanem w samochodzie zaparkowanym przed kawiarnią i przez wielkie okno obserwowaliśmy Kurczaczka w akcji. Podeszła do lady, zamówiła kawę i niedbałym spojrzeniem obrzuciła lokal. Nie skierowała się w stronę dzieciaków przy stoliku. Pozwoliła się zauważyć. Nie interesowało jej wkradanie się w niczyje łaski, pewnie dlatego poszło tak gładko – po minucie długowłosa blondynka ze zdjęcia przywołała ją gestem. Kurczaczek podeszła z ociąganiem. Po chwili wszyscy przy stoliku mówili, a ona słuchała.
Potem wyszła z kawiarni, wsiadła do samochodu i zrzuciła bombę:
– Przygotowywali się do tej ucieczki od kilku miesięcy. Wszyscy o tym wiedzieli. Jeśli poszło po ich myśli, może już są w drodze do Włoch. O ile zgarnęli ten skarb.
– Skarb? – zapytałam, mając nadzieję, że wreszcie padną jakieś konkrety.
– Mówili, że mają na oku skarb wiedźmy. Ktoś dawał za niego górę hajsu, za którą mogliby się urządzić. Sandra i Morwa spodziewają się zaproszenia na wakacje do włoskiej willi nad morzem.
– Znalazłeś w aktach Johanny coś o skarbie? – zwróciłam się do Romana.
– Ni cholery.
– Czyli jednak trop prowadzi do wiedźmy? – spytałam z niedowierzaniem.
Hexler-Metzlerowa będzie zachwycona.
Odwiozłam Kurczaczka do domu.
– Jedziesz teraz do Johanny, prawda? – odezwał się Roman.
– Mogę też jechać do Włoch i przez kolejne piętnaście lat sprawdzać każdą nadmorską willę. Mało efektywna, choć przyjemna metoda.
– Jadę z tobą – zarządził.
Miałam ciarki na samą myśl o mrocznym Hexenwaldzie, który oddychał magią. Nie zamierzałam odrzucać wsparcia.
*
|
Notes is a web-based application for online taking notes. You can take your notes and share with others people. If you like taking long notes, notes.io is designed for you. To date, over 8,000,000,000+ notes created and continuing...
With notes.io;
- * You can take a note from anywhere and any device with internet connection.
- * You can share the notes in social platforms (YouTube, Facebook, Twitter, instagram etc.).
- * You can quickly share your contents without website, blog and e-mail.
- * You don't need to create any Account to share a note. As you wish you can use quick, easy and best shortened notes with sms, websites, e-mail, or messaging services (WhatsApp, iMessage, Telegram, Signal).
- * Notes.io has fabulous infrastructure design for a short link and allows you to share the note as an easy and understandable link.
Fast: Notes.io is built for speed and performance. You can take a notes quickly and browse your archive.
Easy: Notes.io doesn’t require installation. Just write and share note!
Short: Notes.io’s url just 8 character. You’ll get shorten link of your note when you want to share. (Ex: notes.io/q )
Free: Notes.io works for 14 years and has been free since the day it was started.
You immediately create your first note and start sharing with the ones you wish. If you want to contact us, you can use the following communication channels;
Email: [email protected]
Twitter: http://twitter.com/notesio
Instagram: http://instagram.com/notes.io
Facebook: http://facebook.com/notesio
Regards;
Notes.io Team