NotesWhat is notes.io?

Notes brand slogan

Notes - notes.io

ROZDZIAŁ XIX

UMIERAJĄCY KAMPA
Już trzeci dzień wyprawa szła w kierunku północno-zachodnim przez lasy
peruwiańskiej Montanii122. Tomek zwerbował w La Huairze kilku Pirów do
niesienia bagaży, lecz u schyłku drugiego dnia wędrówki tragarze oświadczyli
stanowczo, że nie zamierzają iść dalej. Nie pomogły perswazje ani kuszące
obietnice podwyżki zapłaty. Pirowie pożegnali się i ruszyli w powrotną drogę
do swej wioski.
Uczestnicy wyprawy przygotowani byli na to, że nie znajdą tragarzy, którzy
chcieliby iść z nimi do Gran Pajonalu. Toteż nie zabrali z Manaos zbyt dużego
ekwipunku. Gdy Pirowie odeszli, Tomek podzielił bagaże pomiędzy Cubeów,
po czym już nieco wolniej zagłębiali się w bezkresny las.
Dziewicza puszcza Montanii tworzyła pełną uroku i bogactwa tajemniczą
krainę. Przede wszystkim pyszniła się różnorodnością gatunków drzew. W
pobliżu olbrzymów rosły niższe lub zupełnie małe, wątłe drzewa. Olbrzymysamotniki
niszczyły wszystko wokół siebie pochłaniając życiodajne promienie
słońca, zazdrośnie odgradzały się zasłoną lian, opuszczaną z korony aż do
ziemi. Niektóre drzewa rosły pojedynczo, inne parami bądź grupami. Drzewa
twarde jak stal mieszały się z palisandrami, mahoniami, cedrami i drzewami
kauczukodajnymi. W wolnych miejscach pomiędzy nimi rozpościerał się o
wiele bujniejszy gąszcz niższych drzew i krzewów, często kolczastych, oraz
różnych wspaniałych palm. Kokainowe krzewy123 o aromatycznych,
krzepiących liściach sąsiadowały z mięsożernymi, drapieżnymi lub takimi,
których sok oślepiał, zabijał bądź leczył. Pnie olbrzymich drzew powalone na
ziemię przez wichury i czas tworzyły potężne zapory, inne oplatane lianami
zawisły w powietrzu. Tysiące różnych pnączy niczym olbrzymie węże oplatało
drzewa i gałęzie, łączyło korony, tworząc w górze sklepienie nie
122 Pod względem fizyczno-geograficznym Peru dzieli się na 3 regiony, typowe dla krajów andyjskich: wybrzeże, pas górski i
wschodni równinny. Pas ciągnący się wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, którego szerokość waha się od 50 do 150 km, zwany jest
Costa; równolegle do niego leży Sierra, czyli pas górski Andów Peruwiańskich; na południu w granicach Peru znajduje się
część śródgórskiego płaskowyżu, czyli Puna, a na stokach Andów wschodnich i u stóp rozciągają się faliste równiny
przedgórskie, zwane Montanią.
123 W strefie międzyzwrotnikowej, głównie w Ameryce Południowej i na Antylach, występuje około 90 gatunków
kokainowych niskich drzew lub krzewów. W Peru rośnie Erythroxylon coca, krzew od 2 do 5 m wysoki, którego liście
zawierają pewien procent kokainy. Liście te z dodatkiem wapna od dawna są stosowane przez krajowców jako używka.
Krajowcy często żują liście koki, co wywołuje silne pobudzenie psychiczne i ruchowe, dobre samopoczucie, zanik zmęczenia,
pragnienia i głodu. Częste używanie koki czyni spustoszenia w organizmie i umyśle człowieka.
przepuszczające światła. Promienie słońca gdzieniegdzie przenikały poprzez
szczeliny w dachu zieleni i rozjaśniały mroczny las.
Tomek z Haboku i Dingiem szli na czele wyprawy. O kilka kroków za nimi
znajdowały się Sally, Natasza oraz żona Haboku, Mara, i Zbyszek. Potem
gęsiego szli Cubeowie z ekwipunkiem, a na końcu kapitan Nowicki. W myśl
indiańskiego zwyczaju wszyscy zachowywali milczenie podczas wędrówki
przez las. Dingo biegł pierwszy. Co chwila nadstawiał uszu, unosił łeb, to znów
opuszczał go do samej ziemi i wciąż węszył, wciąż nasłuchiwał.
Tomek nie spuszczał wzroku z wiernego Dinga, który posiadał doskonałą
tresurę. Wiedział, że może na nim polegać. Haboku również zerkał na
czworonożnego przewodnika, lecz jednocześnie sam nie zaniedbywał
ostrożności. Przenikliwym wzrokiem ustawicznie lustrował gąszcze,
wsłuchiwał się w odgłosy płynące z dżungli i od czasu do czasu głęboko
wciągał powietrze, węsząc niczym biegnący przed nim pies. Inni Cubeowie
zachowywali się podobnie, byli przecież częścią tych bezmiernych,
tropikalnych puszcz i znali je na wylot. Biali uczestnicy wyprawy z każdym
dniem nabierali do nich coraz większego zaufania.
Odejście Pirów wcale nie zatrwożyło Indian Cubeo. Skłoniło ich jedynie do
zwiększenia czujności. Wszyscy Cubeowie otrzymali w Iquitos nowoczesne
karabiny, które teraz nosili na ramieniu zawieszone na pasach. Oprócz broni
palnej zabrali również łuki i kołczany ze strzałami oraz duże tarcze z
usztywnionych skór jeleni, tapirów i jaguarów. Podczas walki opierali tarcze
na ziemi i zza nich strzelali do nieprzyjaciela. Po odejściu tragarzy Cubeowie
nieśli nie tylko broń, lecz także ekwipunek wyprawy, a więc: namiot dla kobiet,
kilka koców, hamaki, moskitiery, garnki do gotowania, blaszane miski i łyżki
oraz zapasy żywności: fasolę, ryż, mąkę, cukier, tłuszcz, herbatę i konserwy.
Mara, żona Haboku, na równi z mężczyznami dźwigała część ekwipunku.
Tomek nie mógł oponować, gdyż było to zgodne z indiańskimi zwyczajami, a
poza tym każdy z białych niósł osobiste rzeczy oraz żelazny zapas żywności,
które zapakowano w plecaki.
Pod koniec trzeciego dnia wyprawa weszła w dużą dolinę przeciętą
szerokim strumieniem. Dingo strzygł uszami i wyczekująco spoglądał na
Tomka. Woda w strumieniu nie była zbyt wysoka. Na piaszczystych wyspach
wypoczywały duże krokodyle, a chmary ptactwa poderwały się, spłoszone
widokiem ludzi. Tomek zaczął rozglądać się za miejscem dogodnym do
rozłożenia obozu. Wszyscy byli zmęczeni i głodni.
Zatrzymali się na małej polance nad strumieniem. Mężczyźni wycięli
maczetami wszystkie krzewy, po czym rozpięli namiot, w którym, na pniach
ściętych drzew, zawiesili hamaki dla kobiet. Dla siebie rozpięli hamaki
pomiędzy drzewami wokół obozu.
Haboku wraz z dwoma innymi Cubeami nazbierali w lesie krzewów
barbasco124, które wyrwali z ziemi razem z korzeniami. Z rośliny tej
sporządzono truciznę na ryby. Niemal w każdej wsi indiańskiej trzymano
naczynie z trującym wywarem. Oczywiście w czasie wyprawy Indianie nie
sporządzali wywaru, lecz po prostu rozgniatali krzewy kamieniami, aby
prędzej wypuszczały sok.
Dwóch Cubeów udało się w górę strumienia, po czym pomiażdżone krzewy
wrzucili do wody. Niebawem w strumieniu koło obozu pojawiły się ryby
oszołomione silną trucizną. Cubeowie najpierw przezornie bębnili skulonymi
dłońmi w powierzchnię wody, aby wypłoszyć piranie, po czym odważnie
weszli do strumienia i gołymi rękoma wyrzucali ryby na brzeg.
Indianka Mara i Sally zabrały się do oporządzania ryb. Zgłodniały kapitan
Nowicki ochoczo pracował z nimi, mimo że w ciągu dnia został pokąsany przez
osy. Natasza przysiadła na kłodzie przy ognisku. Zbyszek pomagał jej wyciskać
ze skóry na nodze kleszczyki isangue. Zaledwie Cubeowie uporali się z
najpilniejszymi pracami obozowymi, również przystąpili do wydobywania
spod paznokci u palców nóg pcheł ziemnych, które szczególnie dawały się we
znaki chodzącym boso krajowcom.
Tomek był nie mniej zmęczony od innych, ale postanowił rozejrzeć się po
okolicy jeszcze przed zapadnięciem nocy. Wziął do rąk sztucer i gwizdnął na
Dinga.
- Wrócę niebawem - poinformował Nowickiego. - Chciałbym upewnić się, czy
nic nam tu nie grozi.
- Poniuchaj trochę, nie zaszkodzi - przytaknął marynarz. - Oby jak najprędzej
nadszedł wieczór. Natrętne muszyska nie dają spokoju.
- Po zmierzchu nadlecą komary.
- To prawda, ale już wolę komarzyska. Te małe manta-blanca tną przez cały
dzień. Pospiesz się, niedługo kolacja.
- Uważaj, Tommy! - szepnęła Sally uśmiechając się do męża. Tomek podążył
w górę strumienia, po czym szerokim łukiem okrążył obóz. Właśnie zbliżał się
do brzegu strumienia poniżej obozu. Dingo, który do tej pory zachowywał się
spokojnie, nagle przystanął, nastroszył sierść na karku i gniewnie obnażył kły.
Tomek gestem nakazał mu milczenie; zaczął uważnie przepatrywać
nadbrzeżny gąszcz. Nie spostrzegł niczego podejrzanego. Prócz szumu wartko
płynącej wody nic nie było słychać. Naraz zrozumiał, przed czym ostrzegał go
ulubieniec.
Właśnie znajdowali się na zwierzęcej ścieżynie, która prowadziła do
wodopoju. Widniały na niej liczne ślady kapibar. Nad samym brzegiem stało
wysokie, rozłożyste drzewo. Z grubej gałęzi poziomo wysuniętej ponad wodę
zwisała nieruchomo olbrzymia anakonda125. Gdyby nie Dingo, Tomek w ogóle
124 Barbasco (Tephrosiatoxicarid) – roślina krzewiasta, której trujący sok lub wywar używany jest przez krajowców do połowu
ryb.
125 Anakonda (Eunectes murinus) jest największym ze znanych wężów. Jego potężne cielsko osiąga długość do 11 m.
nie spostrzegłby pomiędzy zwojami lian, oliwkowo-brunatnego węża,
upstrzonego czarnymi, okrągłymi plamami. Potężny dusiciel tylną połową
dziesięciometrowego cielska opasywał konar, a przednią swobodnie zwisał
wśród lian wprost nad wodopojem.
Tomek pojął, że dzięki psu uniknął poważnego niebezpieczeństwa. Przecież
zamierzał podejść do brzegu strumienia ścieżką wydeptaną przez kapibary,
gdzie akurat czatowała anakonda. Wąż ten bywał najbardziej groźny, gdy mógł
posługiwać się drzewem jak dźwignią, która umożliwiała mu przytrzymanie i
miażdżenie ofiary. Anakondy ze specjalnym upodobaniem polowały na
kapibary, aguti i paki, choć równie chętnie żywiły się ptakami. Tomek wolał nie
odgadywać, co mogłoby się stać, gdyby nieświadom niebezpieczeństwa
przystanął pod konarem. Cicho wycofał się w las i wrócił do obozu.
- Czy wszystko w porządku? - powitał go Zbyszek.
- Nic podejrzanego nie zauważyłem - odparł Tomek. - W lesie sporo śladów
zwierzęcych, moglibyśmy zapolować. Głód się we mnie odezwał, gdy poczułem
zapach pieczonych ryb.
- Właśnie pan kapitan piecze je na rozgrzanych kamieniach - wtrąciła Sally. -
My zaś przygotowałyśmy zupę fasolową.
Cubeowie nazbierali opału na noc. Obecnie kąpali się w strumieniu.
Widocznie nie obawiali się piranii, jadowitych płaszczek, drętw i rybek canero,
które miały zwyczaj wślizgiwać się w naturalne otwory ciała człowieka i
zwierzęcia.
Po kolacji Tomek wydobył mapę Peru i długo nad nią rozmyślał. Nowicki
tymczasem porozdzielał nocne wachty, po czym usiadł obok przyjaciela.
Reszta uczestników wyprawy wkrótce ułożyła się do snu.
Niebo roziskrzyło się gwiazdami. Nowicki przez jakiś czas spoglądał na
Krzyż Południa, potem dołożył do ogniska kilka polan drewna; od bliskich gór
ciągnął chłód. Następnie zapalił fajkę.
- Czy już ustaliłeś trasę na jutro? - zagadnął.
- Nie jestem pewny, ale prawdopodobnie niebawem powinniśmy pójść w
kierunku północnym - odparł Tomek. - Gdzieś tutaj ma znajdować się
indiańska ścieżka do Gran Pajonalu.
- Chyba masz rację, Pirowie mówili, że w trzy dni można do niej dotrzeć.
- Nie wiem, czy możemy opierać się na ich informacjach.
- Jesteśmy już chyba w pobliżu Gran Pajonalu, skoro Pirowie nie chcieli iść
dalej. Ciekaw jestem tego lasu śmierci, którego oni tak się obawiają. A może
tylko chcieli nas nastraszyć?
- Pułkownik Rondon mówił, że w tamtych okolicach żyją nieujarzmione
plemiona Indian, które bronią dostępu do swoich terenów.
Zamieszkuje Amerykę Południową, gdzie przeważnie żyje w wodzie: może długo nurkować i lubi wygrzewać się na słońcu
leżąc na starych pniach lub piasku.
- W gąszczu nie obronimy się przed strzałami z zasadzki.
- Właśnie rozmyślałem o tym - rzekł Tomek. - Las śmierci odgradza Gran
Pajonal od doliny, która wiedzie w głąb gór, gdzie jakoby mają znajdować się
ruiny miasta.
- Na stepie od razu nas wypatrzą, a potem w dżungli wystrzelają jak kaczki.
- Tadku, spójrz, księżyc już wschodzi. W jego niesamowitej poświacie
wszystko przybiera fantastyczne kształty.
- A niech go rekin połknie! Nie jestem nastrojony romantycznie...
- Nie to miałem na myśli.
- Więc co? Czekaj, powiedziałeś, że przy świetle księżyca wszystko wygląda
dziwacznie... Ha, czyżbyś zamierzał w nocy podkraść się przez step do lasu? Jak
amen w pacierzu, pomysł dobry! Indianie na pewno mają tam punkty
obserwacyjne. Jeśli nas nie wypatrzą, to nic nie będą o nas wiedzieli.
- Właśnie o tym myślałem - przywtórzył Tomek. - Nocą możemy iść, a we
dnie ukrywać się w gąszczu.
- W widne noce górzyska wyraźnie rysują się na tle nieba. Będą naszym
drogowskazem. Żebyśmy wiedzieli, jak wygląda ta ich Góra Syna Słońca!
- Zapewne jest jeszcze czynnym wulkanem, gdyż według słów Pirów, duchy
Inków kryjące się w tej górze objawiają swój gniew ziejąc ogniem.
- Coś mi się wydaje, że nie znajdziemy ruin tego miasta...
- Wcale też nie mam zamiaru ich szukać; po prostu idziemy
przypuszczalnym śladem Smugi. Jedynie w ten sposób możemy czegoś
dowiedzieć się o nim.
- Święta racja. Jeśli jutro natrafimy na ścieżkę, będzie to znak, że Pirowie nie
kłamali.

Wkrótce po świcie wyprawa ruszyła w górę brzegiem strumienia. Tomek
zamierzał zatrzymać się na wypoczynek dopiero w najgorętszych godzinach
południa. Jednak od samego ranka wciąż napotykali różne przeszkody.
Najpierw Mara omal nie nastąpiła na curucucu, najgroźniejszego z jadowitych
wężów. Na szczęście Indianka niosła tarczę męża razem z łukiem i kołczanem.
Gdy curucucu błyskawicznie rzucił się na nią, mierząc paszczą w biodro, Mara
odruchowo zasłoniła się tarczą. Dzięki temu wąż nie ukąsił jej, a zanim zebrał
się do drugiego ataku, Cubeowie zabili go maczetami.
W niecałą godzinę później Tomek potknął się i upadł wprost na ciernisty
krzew, który poranił go boleśnie. Potem napadły ich rozdrażnione osy, a w
końcu Dingo zaczął okazywać niepokój. To węszył przy ziemi, to w powietrzu,
odbiegał w las, powracał, aż Tomek zatrzymał wszystkich i rzekł cicho:
- Dingo chce coś nam powiedzieć...
- Może ostrzega przed zagrożeniem - odparł Zbyszek.
- Chyba nie o to mu chodzi. Gdyby coś nam groziło, jeżyłby sierść na karku i
szczerzyłby zęby. Czego chcesz, Dingo?
Pies otarł się o nogi Tomka, a następnie to spoglądał na niego, to w gąszcz.
- Patrz, brachu. On coś zwęszył w lesie - odezwał się Nowicki.
- Musimy sprawdzić, o co mu chodzi - odparł Tomek.
- Pójdziemy razem. Haboku, obejmij komendę!
- Zatrzymajcie się tutaj i odpocznijcie chwilę - dodał Tomek. - Dwa strzały
karabinowe oznaczają wezwanie o pomoc. Szukaj, Dingo, szukaj!
Pies ruszył w las węsząc przy ziemi. Przez chwilę zaczął kluczyć tu i tam,
jakby gubił jakiś ślad, lecz wkrótce coraz pewniej zagłębiał się w gąszcz. Naraz
przystanął, podniósł łeb do góry i węszył.
- Czego on szuka? - szepnął Nowicki.
Tomek ostrzegawczo przyłożył palec do ust.
Dingo obejrzał się na nich, po czym przyczajony zniknął w krzewach.
Tomek cicho rozsunął gałęzie, ostrożnie zagłębił się w zarośla. Nowicki
wydobył z pochwy rewolwer. Z bronią gotową do strzału ruszył za nim. Po
kilku krokach znów przystanęli. Gąszcz niskich palm urywał się w tym miejscu.
Na nieco wolniejszej przestrzeni przed nimi rosło olbrzymie drzewo o
parasolowatej koronie i pierzaste złożonych, ciemnozielonych liściach126. Kora
i owoce drzewa porośnięte były długimi kolcami. Duże kwiaty wydzielały silny
zapach. W cieniu tego drzewa stał prymitywny szałas. Szkielet jego tworzyło
kilka niskich palm, których przygięte wierzchołki razem związano lianami.
Dingo właśnie stał przed szałasem. Co chwila odwracał łeb w kierunku
gąszczu, jakby zachęcał ukrytych w nim mężczyzn do zajrzenia do szałasu.
- Niech to rekin połknie! - mruknął Nowicki. - Tam chyba ktoś leży na ziemi.
- Chodźmy, Dingo zachowuje się spokojnie.
Po chwili znaleźli się przy szałasie. Tomek ostrożnie rozgarnął liściaste
poszycie. Na barłogu z pożółkłych liści palmowych leżał półnagi Indianin. Ciało
jego pokrywały ropiejące rany i strupy. Głowę miał opartą o kawałek grubej,
zmurszałej gałęzi. Spod wpółprzymkniętych powiek błyszczały
rozgorączkowane oczy.
- Ten człowiek umiera... - szepnął Tomek.
- Skóra i kości z niego zostały. Robactwo zżera go, choć dusza jeszcze nie
opuściła ciała - cicho powiedział Nowicki.
- Spójrz, ile tu gałęzi koki!
- Do licha, ma starą indiańską strzelbę i nowoczesny karabin, a mimo to
zagłodził się na śmierć.
Tomek wśliznął się do szałasu. Rozrzucił trochę poszycia, aby lepiej
przyjrzeć się umierającemu.
- Tadku, sprowadź naszych, nie możemy tego człowieka tak pozostawić.
126 Drzewa tego rodzaju należą do rzędu motylkowatych, najczęściej Caesalpina, a zwłaszcza Caesalpina echinata. Od tych
właśnie drzew o żółtoczerwonym drewnie pochodzi nazwa Brazylii, europejscy koloniści odkrywszy cenne drzewo nazwali je
najpierw „brazil”, a później „pernambuco”. Okolice i port, skąd wywożono te drzewa, nazwali również Pernambuco.
- Oczywiście, że trzeba mu pomóc. Masz moją manierkę z jamajką, wlej mu
kilka kropel do ust.
Tomek przyklęknął przy
Indianinie. Ostrożnie
rozchylił mu wargi i zwilżył
je rumem. Skutek był
piorunujący, bo Indianin
nagle schwycił kościstymi
palcami dłonie Tomka,
przycisnął do ust manierkę i
pociągnął z niej spory łyk.
Omal się na zadławił. Tomek
wyrwał mu manierkę.
Większa dawka alkoholu
mogła przecież przyspieszyć
nieunikniony koniec. Ten
człowiek umierał nie tylko
wskutek ran pokrywających
jego całe ciało. Widać było, że
długo już nie jadł i nie pił.
Indianin ciężko oddychał.
Teraz nieco przytomniej spoglądał na Tomka.
- Daj koki... - szepnął.
- Nie mam - odparł Tomek zaskoczony żądaniem.
- Rosną... blisko...
Tomek powstał i wyszedł z szałasu. Uzmysłowił sobie, że krzewy koki
musiały znajdować się w pobliżu, skoro obok konającego leżało tyle gałązek
pozbawionych liści. Od razu też pojął, że to koka podtrzymywała gasnące życie
tego człowieka. Na wszelki inny ratunek było już za późno.
Indianin z trudem przeżuwał liść koki. Jednak zanim nadeszli towarzysze
Tomka, w oczach umierającego pojawiły się żywsze błyski. Zdawał się
odzyskiwać siły.
Po półgodzinie Dingo szczeknął chrapliwie. Łbem dotknął ramienia Tomka.
Nadchodzili uczestnicy wyprawy. Po chwili już byli wokół szałasu. Natasza,
która pełniła funkcję sanitariusza, pochyliła się nad Indianinem.
- Nic mu nie pomożemy - rzekł Tomek. - Tylko dzięki liściom koki iskierka
życia jeszcze się w nim dotąd kołacze. On umiera.
- W jakim okropnym stanie się znajduje... - powiedziała Sally, wstrząśnięta
widokiem Indianina.
- Zapewne od dłuższego czasu leży unieruchomiony na tym pustkowiu -
odezwał się kapitan Nowicki. - Nie miał nawet siły bronić się przed
robactwem.
- Ciekawe, kim jest i skąd pochodzi? Mówił do mnie po portugalsku -
zauważył Tomek.
Nowicki przyklęknął przy Indianinie. Wlał mu do ust parę kropel wody.
Naraz rozległ się przeraźliwy krzyk Nataszy. Tomek schwycił ją za ramiona.
Młoda kobieta wybuchnęła płaczem. Teraz dopiero Tomek spostrzegł, że
Natasza trzymała w kurczowo zaciśniętych dłoniach pas przymocowany do
skórzanej torby.
- Nataszo, co tobie? Co się stało! - zawołał tknięty złym przeczuciem.
Z trudem starała się opanować wzruszenie. Po chwili łamiącym się głosem
szepnęła:
- To podróżna torba Smugi. Sama kupiłam mu ją przed wyprawą...
- Czy jesteś tego pewna? - krzyknął Nowicki.
- Natka, opanuj się, czy to naprawdę możliwe?! - zawołała Sally.
- Tu są jego inicjały... srebrne... To ode mnie...
Nowicki porwał skórzaną torbę. Było w niej kilka karabinowych nabojów,
kompas oraz trochę drobnych monet.
- Skąd to wziąłeś, człowieku?! - zapytał chrapliwym głosem podsuwając
Indianinowi własność Smugi.
Indianin milczał. Widocznie znów tracił siły, gdyż tylko przygasłym
wzrokiem wodził po twarzach otaczających go białych ludzi. W tej chwili
Haboku przystąpił do Nowickiego. Wziął z jego rąk torbę, starannie ją obejrzał,
po czym podniósł z ziemi karabin, a w końcu skałkówkę. Potem przykucnął
przy Indianinie. Lewą ręką ujął go za ramię, a prawą wydobył zza pasa nóż.
Przyłożył ostrze do gardła konającego.
- Coś zrobił z tym białym, parszywy psie?! - groźnie zapytał.
- Haboku, schowaj nóż! Ten człowiek umiera! - rozkazał Tomek.
Haboku spojrzał na niego. We wzroku jego nie było nawet cienia litości.
- Torba, karabin senhora Smugi - rzekł. - Ten przeklęty Kampa był jego
przewodnikiem.
- Czy nie mylisz się? - nie dowierzał Nowicki.
- Poznałem tego parszywego psa!
- Ty jesteś... Haboku - szepnął umierający.
Tomek przysunął się do Indianina. Gestem nakazał wszystkim milczenie.
Pochylił się nad posłaniem.
- Więc to ty wyprowadziłeś naszego przyjaciela w Gran Pajonal? - odezwał
się. - Masz jego torbę i karabin. Czy on nie żyje? Powiedz prawdę!
Indianin zupełnie przytomnym wzrokiem spoglądał na Tomka.
- Słuchaj uważnie! To nasz przyjaciel. Szukamy go. Umierasz i nie możemy ci
pomóc. Powiedz prawdę, to na pewno przyniesie ci ulgę. Czy ten biały zginął?
- Wszyscy jego przyjaciele? - cicho zapytał Indianin.
- Tak, jesteśmy jego przyjaciółmi.
- Parszywy psie! Zgubiłeś prawdziwego przyjaciela wszystkich Indian -
odezwał się Haboku. - Widziałeś, że ten biały wykupił z niewoli u Vargasa ludzi
porwanych z mojej wioski. Tak samo zapłacił za ciebie i twoją żonę! Nie jesteś
czystej krwi Indianinem, skoro serce twoje zapomniało o wdzięczności!
Umierający uniósł się na łokciu. Niespodziewanie silnym głosem odparł:
- Nie mów tak! Należę do bravos Indios! Nie służę białym.
- Ten biały, którego zgubiłeś, był również przyjacielem dzielnych Kampów.
Wiesz dobrze, że ścigał tylko dwóch złych białych.
- On żyje...
- Powiedz, gdzie jest? Ci biali są jego i naszymi przyjaciółmi. Wiesz, że
umierasz, odpłać więc jeszcze temu białemu dobrym za dobre!
Indianin ciężko opadł na posłanie. Oddychał z trudem. Długo zbierał siły,
zanim zaczął mówić.
- On dopiął swego. Dogonił jednego z dwóch ściganych morderców. Właśnie
dogorywał postrzelony. Znał mnie... To ja doradziłem uciekinierom ukryć się w
ruinach miasta, a potem prowadziłem tam waszego przyjaciela. Kiedy
umierający zarzucił mi zdradę, Metys, który szedł z waszym przyjacielem,
strzelił do mnie. Leżałem bezsilny. Potem nadeszli nasi. Zapewne już ujęli
białego. Myśleli, że nie żyję... Zabili moją żonę, aby nikt nie mógł zdradzić, co
zaszło. Gdy odeszli, ukryłem się w lesie. Znalazłem karabin i torbę. Była w niej
żywność. Uratowałem się, lecz wiedziałem, że nasi wciąż czatują wokoło.
Zabiliby mnie, choć byłem jednym z nich. Znałem tajemnicę. Wiele, wiele
księżyców ukrywałem się w lesie. Bałem się, że mnie tropią. Któregoś dnia
drzewo przygniotło mi nogę. Dowlokłem się tutaj, zbudowałem szałas i
czekałem na śmierć.
- Czy biały na pewno jest w tym mieście?
Umierający skinął głową.
- Czy znasz drogę? - indagował Haboku.
- To tajemnica Kampów, tajemnica Indian - odparł umierający.
- Jestem Indianinem tak jak ty! Powiedz, jak mam zaprowadzić moich
przyjaciół do tego miasta? Musimy uratować naszego wspólnego przyjaciela.
Powiedz tylko mnie jednemu. Przysięgam na duchy naszych wielkich
przodków, że nikomu nie zdradzę drogi, którą mnie wskażesz.
- Jeśli poznasz drogę, zginiesz! Zginiesz tak jak ja. Oni odkryli, że ocalałem.
Tropią mnie od wielu, wielu księżyców. Krążą tu po okolicy. Dlatego, chociaż
mam broń i naboje, bałem się zdradzić hukiem wystrzału. Nie mogłem
polować, umieram teraz. Czy i ty chcesz zginąć?
- Dla ratowania przyjaciela jestem gotów umrzeć!
- Dobrze, duchy naszych przodków, które już przyszły po mnie, mówią, że
jesteś Indianinem. Dochowasz naszej tajemnicy. Niech wszyscy stąd wyjdą i
zostawią nas samych.
Haboku spojrzał na przyjaciół. Kamienny wyraz jego twarzy nie zdradzał
uczuć. Po krótkiej chwili milczenia stanowczo powiedział:
- Niech wszyscy odejdą stąd nad rzekę. Tam czekajcie na mnie. Bądźcie
jednak ostrożni. Kampowie na pewno są w pobliżu.
Tomek pochylił się i wyciągnął dłoń do umierającego.
- Żegnaj, Indianinie! Wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Bardzo nam
przykro, że nie możemy ci pomóc. Przyrzekam, że nigdy i nikomu nie
zdradzimy tajemnicy wolnych Kampów.
Umierający z trudem uniósł dłoń. Potem kapitan Nowicki również pożegnał
się z nim i wszyscy opuścili szałas.
Długo czekali na brzegu strumienia. Tomek wysłał trzech Cubeów na
rekonesans. Powrócili po godzinie nie odkrywszy żadnych śladów. Wkrótce
pojawił się Haboku.
- Idziemy! - rzekł lakonicznie.
- Co z tym nieszczęśnikiem? Czy możemy go tak pozostawić? - oburzył się
Nowicki.
- Powinniśmy mimo wszystko pozostać przy nim, dopóki nie umrze -
powiedziała Sally. - Trzeba się nim zaopiekować.
- Duch jego już znajduje się w Krainie Przodków. Nic mu nie grozi ani od
białych ludzi, ani od Indian - wyjaśnił Haboku.
- Umarł przy tobie? A może...? - Nowicki urwał i wymownie zerknął na
rękojeść noża tkwiącego za pasem Indianina.
Haboku nie zmieszał się, ani jeden muskuł nie drgnął w jego twarzy.
- Umarł jak przystało na wolnego wojownika indiańskiego. Czy to ci nie
wystarcza?
- Ha, skoro tak mówisz, wystarcza - rzekł Nowicki. - Nie chcę się mieszać w
wasze sprawy.
     
 
what is notes.io
 

Notes.io is a web-based application for taking notes. You can take your notes and share with others people. If you like taking long notes, notes.io is designed for you. To date, over 8,000,000,000 notes created and continuing...

With notes.io;

  • * You can take a note from anywhere and any device with internet connection.
  • * You can share the notes in social platforms (YouTube, Facebook, Twitter, instagram etc.).
  • * You can quickly share your contents without website, blog and e-mail.
  • * You don't need to create any Account to share a note. As you wish you can use quick, easy and best shortened notes with sms, websites, e-mail, or messaging services (WhatsApp, iMessage, Telegram, Signal).
  • * Notes.io has fabulous infrastructure design for a short link and allows you to share the note as an easy and understandable link.

Fast: Notes.io is built for speed and performance. You can take a notes quickly and browse your archive.

Easy: Notes.io doesn’t require installation. Just write and share note!

Short: Notes.io’s url just 8 character. You’ll get shorten link of your note when you want to share. (Ex: notes.io/q )

Free: Notes.io works for 12 years and has been free since the day it was started.


You immediately create your first note and start sharing with the ones you wish. If you want to contact us, you can use the following communication channels;


Email: [email protected]

Twitter: http://twitter.com/notesio

Instagram: http://instagram.com/notes.io

Facebook: http://facebook.com/notesio



Regards;
Notes.io Team

     
 
Shortened Note Link
 
 
Looding Image
 
     
 
Long File
 
 

For written notes was greater than 18KB Unable to shorten.

To be smaller than 18KB, please organize your notes, or sign in.